piątek, 4 października 2019

285

Dużo czasu mi zabrały te wszystkie pisma, które koniecznie trzeba było w różnych instytucjach, złożyć. Najwięcej, bo to i czasowa odległość jakby spotęgowała ten akt pisania i powrotu wspomnieniami do tamtego wydarzenia sprzed laty. Już to opisywała, ale teraz, wiedząc więcej znaczy ono także więcej. Ciekawość dokumentacji, która w IPN być może, pokonuję traumę. 
Ale po kolei i mam to tak żywo w pamięci, że dla rozpisania się tu historię tę opiszę. 
Jest ważna i znaczy tak bardzo na tle późniejszych wydarzeń jak te późniejsze znaczą na tle tamtej.
Opowiadałam ją ostatnio kilku osobom i nikomu jeszcze tej sceny wyprowadzania nas ze Świętojerskiej, przez Rynek, Freta, Mostową...
Niechętnie o tym, bo ZOMO na koniach nas 
tam prowadziło i takie przykre odczucie, że te piękne tak przyuczyli i wzięły, nieświadome, udział w brzydkiej sprawie. 
Nie tylko koni żal.
Opowiem, a wkrótce dzięki archiwalnym zdjęciom pokażę, jak ja wtedy trzydziestoletnia, 165cm wzrostu, własnym ciałem, które stało się skutkiem emocji jakby że stali i zatrzymałam tłum napierających przed stratowaniem tych przede mną poprzewracanych. 
A działo się to 3maja 1982. To jak potem zmagałam się z konsekwencjami tego urazu i nie dając za wygraną realizować co postanowiłam. Dzieło miało być wielkie i literackie przedstawienie, wspomagane zdjęciami, nie odda tego co zrobione, ale trochę przybliżyć. Że ciągle pytania co robiłam zanim sztukę, to odpowiadam, że zawsze sztukę. Bo kiedy w zespołach architektonicznych i chałturzyłam domki jednorodzinne i wnętrza liczne., a architektura to królowa sztuki.
Było to wielkie marzenie o domu przez siebie zaprojektowanym i czasami jeszcze tak na przekór wszystkiemu ożywa.
To na Mazowszu zrobione zdjęcie, ale do mógłby być tylko w wegańskiej osadzie gdziekolwiek się znajdującej i wtedy architektura byłaby stosowną. Tak piszę i działań jak robiłam to przez ostatnie dwadzieścia kilka lat, ból i fizyczny dyskomfort, bo i owszem jest taki z racji już tego kumulującego się alergicznego, mając taką motywację, która pozwalała przezwyciężać całkiem spory wysiłek. 
Robić sztukę tak ambitną, żeby z niej bastion dla tych, którzy dla mnie najbliżsi.
Jest już tak nieznośnie, że perspektywa jutrzejszego wyjazdu za miasto pomaga wytrzymać. A powyżej zdjęcie jakie zrobiłam rok temu na wsi idąc równym krokiem 6 km do autobusu. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz